22 czerwca 2017

Cały czas do przodu!


       Dobrze pamiętam kiedy odstawiłam swój ostatni antybiotyk. To było tuż przed świętami, gdzie jeszcze tak nie do końca mogłam zjeść wszystko, ale już "za bardzo" mogłam, by się temu oprzeć :) Pół roku przetrwałam bezobjawowo, chociaż przyznaję, że nie obyło się bez momentów paniki i stresu (bo to gdzieś zastrzykało, bo to coś zakuło). Teraz wyczekuję kolejnej połowy, w nadziei, że ten pierwszy - "najgorszy" rok po leczeniu będzie już za mną. Opowiadałam już Wam, że zażywanie ziół rozpoczęłam w grudniu od zestawu: Koci Pazur, Zeń-szeń syberyjski, Rdestowiec japoński. Do tego była witamina B, D, C, Omega, magnez oraz tabletki osłonowe. W marcu zaszła konieczność wprowadzenia mocniejszych ziół. Przyczyną było cykliczne pojawianie się namiastki wcześniejszych objawów. Było to zawsze przed miesiączką, kiedy mój organizm był naturalnie osłabiony. Tak więc po konsultacji u lekarza wzbogaciłam moją szafkę z lekami o kolejne zioła skondensowane w kapsułkach: Sarsaparilla, Andrographis, Ashwagandha. W ciągu następnych kilku tygodni resztka objawów całkowicie ustąpiła, a ja uspokoiłam się. I zapewne ten mój spokój psychiczny miał duże znaczenie w eliminacji "resztek" objawowych. No cóż. Aktualnie jestem po kolejnej konsultacji u mojego lekarza, na której podjęliśmy decyzję o powrocie na podstawowy zestaw ziół (koci pazur, żeń-szeń syberyjski, rdestowiec japoński) Tabletki osłonowe odstawiłam, a z dodatków pozostała jedynie witamina D i Omega. Co będzie dalej? Pozostaje czekać i wypatrywać momentu, w którym lekarz powie mi coś w stylu: "nie ma się czego bać, wystarczająco długi czas pozostawała Pani bezobjawowa, by ryzyko nawrotu znacznie zmniejszyło się". Na ten moment jest bardzo dobrze i mam nadzieję, że za te kolejne kilka miesięcy będę mogła znów napisać do Was radosną wiadomość. Bo planów na tą drugą połowę roku jest dużo. Trzymajcie kciuki i pamiętajcie - Yoda miał rację: "Nie próbuj, rób albo nie rób, nie ma próbowania".
       Chciałam podzielić się z Wami jeszcze czymś. Nie wiem czy po skończonym leczeniu czujecie to samo co ja, czy wspominacie? Czy boicie się? Ja dość często czuję lęk przed nawrotem. Bo chyba tak to mogę nazwać. Nie chcę o ty myśleć, ale nie umiem przestać. A myślę sobie, że następny raz nie dam rady, nie dam rady jeśli będzie trzeba, nie chcę... - mniej więcej takie coś dzieje się w mojej głowie. Oczywiście do czasu kiedy się wygadam, do czasu kiedy się już wysmucę. Przyznaję, że w takich chwilach trzeba mieć do mnie sporo cierpliwości. Ale ja się po prostu boję. I pewnie to źle, że nawiedzają mnie takie myśli, skoro jest dobrze, bezobjawowo. Bo w końcu trzeba pokonać strach i żyć dniem dzisiejszym, tym co życia nam dało. A jeśli przyjrzymy się, dostrzeżemy bardzo dużo. Spróbujcie - bez względu na to w jakim miejscu teraz jesteście :)

Damy radę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz